przy stole z hitlerem opinie

Informacje o PRZY STOLE Z HITLEREM ROSELLA POSTORINO - 11469612510 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2022-03-17 - cena 35 zł Informacje o Rosella Postorino PRZY STOLE Z HITLEREM - 9135315733 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2020-05-02 - cena 15 zł Führer liczy się z tym, że ludzie chcą jego śmierci. Nie ryzykuje zatem niepotrzebnie. Zatrudnia degustatorki, dziesięć kobiet, które będzie próbowało potraw, które później pojawią się na jego stole. Informacje o Przy stole z hitlerem - 10523278124 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2021-08-30 - cena 40,87 zł Przy stole z Hitlerem Rosella Postorino • Książka ☝ Darmowa dostawa z Allegro Smart! • Najwięcej ofert w jednym miejscu • Radość zakupów ⭐ 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji • Kup Teraz! nonton film in secret 2014 sub indo. Obie książki - "Operacja Walkiria" Tobiasa Kniebe i "Walkiria" Iana Kershawa - to prace historyczne. Kniebe opisuje wydarzenia z 20 lipca 1944 roku bardziej szczegółowo niż drugi autor, natomiast zaletą pracy Kershawa jest przedstawienie operacji "Walkiria" w kontekście innych planowanych zamachów na życie Hitlera (np. z marca 1943 roku). 20 lipca 1944 roku miał miejsce nieudany zamach na życie Adolfa Hitlera, zorganizowany przez oficerów Wehrmachtu pod przywództwem pułkownika Clausa von Stauffenberga. Oprócz niego w spisku uczestniczyli generał Ludwig Beck i Carl Goerdeler. Według planu, Stauffenberg miał podłożyć bombę z zapalnikiem kwasowym obok siedzenia Hitlera podczas narady w kwaterze fuehrera zwanej Wilczym Szańcem koło Kętrzyna na Mazurach. Natychmiast po zamachu miał polecieć do Berlina, aby stamtąd dowodzić powstaniem. Po przejęciu władzy przez spiskowców miano przystąpić do rokowań z aliantami o zawieszenie broni. Życie Hitlera ocalił przypadek. Dzień był wyjątkowo upalny i narada, podczas której miało dojść do zamachu, odbyła się w baraku, a nie w samym bunkrze, gdzie było bardzo gorąco. Stauffenberg zdołał uzbroić tylko jedną z dwóch bomb, umieścił ją w teczce, którą postawił przy stole w pobliżu Hitlera, po czym opuścił salę konferencyjną. Jeden z adiutantów potknął się o teczkę i przestawił ją obok dębowej podpory stołu, która osłoniła Hitlera od bezpośrednich skutków wybuchu. Specjaliści oceniają, że gdyby teczka znajdowała się na swoim miejscu, Hitler zginąłby. Wybuch zniszczył salę konferencyjną, zabijając lub ciężko raniąc 7 osób. Pozostałych 17 uczestników narady (włącznie z Hitlerem) odniosło lżejsze rany i kontuzje. Stauffenberg dowiedział się o porażce zamachu dopiero w Berlinie, dokąd poleciał samolotem, aby spotkać się z resztą spiskowców zakładając, że Hitler nie żyje. Spiskowcom nie udało się przejąć kontroli nad radiostacjami, więc wieści o tym, że Hitler przeżył zamach, dotarły do Berlina. Żołnierze, którzy pierwotnie wykonywali rozkazy Stauffenberga, odmówili ich dalszego spełniania, doprowadzając do końca przewrotu. Niemal natychmiast rozpoczęła się obława na zamachowców. Przywódcy spisku zostali schwytani i w nocy z 20 na 21 lipca rozstrzelani przez pluton egzekucyjny. Akcja książki "Operacja Walkiria" Tobiasa Kniebe rozpoczyna się wiosną 1943 roku, kiedy dla wielu niemieckich dowódców stało się jasne, że sposób prowadzenia wojny przez Hitlera nieuchronnie prowadzi do klęski. Tobias Kniebe - dziennikarz i politolog piszący dla "Sueddeutsche Zeitung" i "Der Spiegel" - przedstawia okoliczności zamachu bardzo szczegółowo, kreśli też życiorysy głównych bohaterów spisku, analizuje ich charaktery. Kniebe opiera się na większości dostępnych źródeł i dokumentów poświęconych "Walkirii", rozmawia z naocznymi świadkami tych wydarzeń. Stara się wiernie przedstawić cały ich przebieg, łącznie z prywatnymi rozmowami. Książkę "Operacja "Walkiria" Tobiasa Kniebe opublikowało wydawnictwo WAB. Ian Kershaw - autor drugiej książki poświęconej zamachowi na Hitlera, która właśnie trafia do księgarń - profesor historii współczesnej na brytyjskim uniwersytecie w Sheffield, jest autorem najobszerniejszej jak dotychczas biografii Hitlera ("Hitler 1889- 1936:Hybris" i "Hitler 1936-1945. Nemezis"). Książka "Walkiria" jest rozwinięciem jednego z rozdziałów tego dzieła, uzupełnionym o najważniejsze dokumenty związane z zamachem na Hitlera. Można tu znaleźć raport SS na temat spisku z 26 lipca 1944 roku, wiadomości dalekopisowe przesyłane do Berlina przez Stauffenberga, wyjątki z akt procesowych uczestników zamachów, opis egzekucji przedstawiony przez strażnika więziennego. Książkę "Walkiria" Iana Kershawa opublikowało wydawnictwo Rebis. Film "Valkiria", który wejdzie na ekrany polskich kin 13 lutego, wyreżyserował Bryan Singer, a główną rolę Clausa Stauffenberga zagrał Tom Cruise. Od początku obsada filmu wzbudzała kontrowersje. Władze niemieckie odmówiły ekipie zgody na kręcenia filmu w historycznych obiektach wojskowych, uzasadniając to przynależnością gwiazdora do sekty scjentologów. Krytycy argumentowali, że Stauffenberg zginął w walce z totalitarnym reżimem, na ironię dziejów wygląda więc obsadzenie w jego roli aktora będącego członkiem wyznania reprezentującego totalitarną ideologię i metody działania. Film zebrał już niepochlebne recenzje w USA, jednym z zarzutów były popełnione przez scenarzystów nieścisłości historyczne. ''Kara wymierzona Adolfowi Hitlerowi to czysta galanteria, to jurystycznie zakamuflowany urlop wypoczynkowy'' - napisał Carl von Ossietzky w kwietniu 1924 r. Tak na łamach ''Montag Morgen'' dziennikarz kpił z komfortowych warunków uwięzienia lidera narodowych socjalistów. A tak ten okres po latach ocenił sam Hitler: ''Landsberg był moim uniwersytetem na koszt państwa''.Źródło: Wikimedia CommonsHitlera osadzono w Landsbergu jako jednego z przywódców przeprowadzonego w nocy z 8 na 9 listopada 1923 r. puczu monachijskiego - nieudanego, operetkowego zamachu stanu w Republice Weimarskiej. Za kratami znalazł się już 11 listopada, a wyrok w jego sprawie zapadł 1 kwietnia 1924 r. - lider nazistów dostał 5 lat. Niemiecki historyk Volker Ullrich trafnie napisał, że ''warunki odbywania kary [...] przywodziły na myśl bardziej sanatorium niż więzienie''.Cela - bardziej przypominająca hotelowy pokój - była jasna i przestronna. Z okna - nawet jeśli zakratowanego - roztaczał się przyjemny dla oka widok na okolicę. Wyżywienie było niczego sobie, a przynajmniej jakością odbiegało od typowego więziennego wiktu. Na dodatek Hitler mógł dostawać paczki z wiktuałami, które płynęły do niego obfitą rzeką. Było tego tak wiele, że jeden ze współwięźniów pisał, że cela Hitlera była niczym ''sklep delikatesowy''. Do tego Führera zasypywały bukiety kwiatów z liścikami pełnymi słów otuchy. ''Jego izba i świetlica przypominały las kwiatów. Pachniało tam jak w szklarni'' – wspominał jeden z gości.''Bezpretensjonalny, rycerski, jasnooki''Hitler przez cały okres uwięzienia prowadził bujne życie towarzyskie. ''Poprowadzono mnie wieloma długimi korytarzami – wspominała Elsa Bruckmann - i oto wyszedł mi naprzeciw - ubrany w krótkie bawarskie spodenki i żółtą płócienną kurtkę - Adolf Hitler: bezpretensjonalny, rycerski, jasnooki. Nasze pierwsze powitanie stało się dla mnie chwilą decydującą, bo w tym człowieku, który stał teraz blisko mnie, poczułam tę samą wielkość, tę samą dojrzałą prawdziwość i żywotność płynącą bezpośrednio z korzeni, co przedtem w Führerze i mówcy, którego z oddali słuchałam na wiecach''.Poza panią Bruckmann bywały u niego też jego starsze przyjaciółki: Hermine Hoffmann i Helene Bechstein. Ta pierwsza regularnie tuczyła go ciastem z bitą śmietaną, a od drugiej dostał w prezencie gramofon, dzięki czemu nawet w Landsbergu mógł słuchać ulubionego Wagnera. Ale nawiedzały go nie tylko kobiety, których atencją i uwielbieniem cieszył się przez całe swoje polityczne życie. W pierwszych dwóch miesiącach pobytu w Landsbergu przyjmował nawet pięciu gości dziennie: artystów, profesorów, robotników. Wszystkich tych, których uwiodły jego nie przegrywaWraz z Hitlerem siedzieli jego kompani, Hermann Kriebel, Friedrich Weber i Emil Maurice. I tak jak na wolności, tak i tu pozostali mu w pełni podporządkowani. Każdy z nich - tuż po przyjeździe - musiał stawić się do raportu. ''Ledwo zdążyłem rozejrzeć się po swojej celi - wspominał Hans Kallenbach - a już [...] zjawił się Emil Maurice z rozkazem, żebym niezwłocznie zameldował się u Führera. Nawet w takim miejscu panował dawny narodowosocjalistyczny dryl!''.Więzienie Landsberg (wygląd współczesny) Więzienie Landsberg (wygląd współczesny) fot. Wikimedia CommonsAle - jak przystało na Führera - Hitler nie spoufalał się ze swoimi podwładnymi. Z tego względu nie uczestniczył w zajęciach sportowych swoich partyjnych kolegów. Gdy zwrócono mu uwagę, że ze względów zdrowotnych mógłby z nimi poćwiczyć, ten odpowiedział: ''Nie, nie, to w ogóle nie wchodzi w grę. Źle odbiłoby się to na dyscyplinie. Wódz nie może sobie pozwolić na przegrywanie ze swoimi ludźmi - nawet w gimnastyce czy w jakiejś grze''.Zaszczycał ich za to wspólnymi obiadami. Ale nawet ich forma oddawała właściwy dla sztywnej nazistowskiej struktury porządek dziobania. Współwięźniowie nie zaczynali jedzenia, póki w świetlicy nie pojawił się Hitler. Gdy wchodził na salę, zrywali się na ostrą komendę ''Baczność!''. Stali wyprostowani, póki Hitler nie zajął uprzywilejowanego miejsca u szczytu spektakl odbywał się co sobotę, podczas tzw. ''wieczorów koleżeńskich''. ''Gdy wchodził Führer, więźniarska kapela rżnęła najpierw powitalnego marsza, po czym zaczynała grać jakąś pieśń lancknechtów albo pieśń żołnierską, do której wszyscy przyłączali się gromkim śpiewem'' - wspominał jeden z uczestników. Potem Führer testował na zebranych swój talent oratorski, racząc ich polityczną pogadanką, której - jak relacjonował Hans Kallenbach - ''żaden słuchacz nie zakłócił [...] choćby najcichszym dźwiękiem''.Wynurzeń Hitlera z atencją słuchała również część personelu więziennego. Strażnicy ukradkiem pozdrawiali go słowami ''Sieg Heil!''. Niekiedy zdobywali się na płomienną szczerość i z błyskiem w oku deklarowali przed nim swój narodowosocjalistyczny światopogląd. Jak widać, był Führerem nie tylko dla współwięźniów.''Smutniejszy i mądrzejszy''Brzmi to zaskakująco, ale Hitlera cieszył pobyt w Landsbergu. ''Mogę nareszcie wziąć się znów za czytanie i naukę'' - zwierzał się w jednym z listów z maja 1924 r. ''Gdyby nie pobyt w więzieniu, nie powstałby 'Mein Kampf''' - powiedział wiele lat później, już podczas II wojny właśnie w Landsbergu powstała książka, która zatruła umysły tylu Niemców i - ostatecznie - podpaliła Europę na blisko sześć długich lat. By ją napisać, Hitler zrezygnował z kierowania ruchem nazistowskim i wszelkiego innego politycznego zaangażowania. Wyraźnie też zaznaczył, że nie życzy sobie żadnych odwiedzin, póki książka nie powstanie. Ponieważ pielgrzymki do nacjonalistycznego guru nie ustawały, poszedł ostatecznie na kompromis i ogłosił, że będzie przyjmował tylko osoby, które wcześniej określą cel swojej wizyty, a on wyrazi na nią zgodę. ''W innych przypadkach będę zmuszony z żalem wprawdzie, ale odmówić przyjęcia'' - zastrzegł opuścił więzienie przedterminowo - po 13 miesiącach odsiadki - 20 grudnia 1924 r., gdy książka była już niemal gotowa. ''Mój pies z radości mało nie strącił mnie ze schodów''- opisał reakcję pupila, gdy wszedł do swojego udekorowanego kwiatami i wieńcami przez politycznych towarzyszy mieszkania. Tego dnia dziennikarz New York Timesa napisał, że Hitler wyglądał na ''smutniejszego i mądrzejszego'' niż przed aresztowaniem. Dodał też, że więzienie ''oswoiło Hitlera'', w związku z czym można się spodziewać, że wycofa się z życia politycznego i wróci do Austrii. No cóż, nie mógł pomylić się Jurszo, Wirtualna PolskaPodczas pisania korzystałem z książek: "Hitler. Reportaż biograficzny" Johna Tolanda i "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" Volkera jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści. W nocy z 29 na 30 czerwca 1934 r. z rozkazu Führera naziści wymordowali kilkuset przeciwników politycznych. Gdyby nie tzw. noc długich noży, możliwe, że nie doszłoby do wybuchu wojny. Poranek 1 lipca 1934 r. nie był dla Ernsta Röhma udany. Dowódca SA siedział w celi aresztu więzienia Stadelheim w Monachium, próbując zrozumieć, co się właściwie stało. Poprzedniego dnia o szóstej rano do jego hotelowego pokoju w Bad Wiessee wpadła grupa bojówkarzy SS z Hitlerem na czele i wywlekła go z łóżka. – Jesteś aresztowany, ty świnio! – wrzeszczał Führer, jedną ręką ściskając go za gardło, a drugą celując mu w twarz z pistoletu. Jak do tego doszło? Röhm czuł, że traci grunt pod nogami. Kiedy myśli kołatały mu się w głowie, nagle do jego celi wpadli z hukiem Theodor Eicke, komendant obozu koncentracyjnego w Dachau, i jego zastępca Michael Lippert. Bez słowa rzucili na stół wydanie specjalne nazistowskiego dziennika „Völkischer Beobachter”, z którego krzyczały nagłówki o zdradzie Röhma i planowanym przez niego zamachu stanu. Eicke wyjął z kabury pistolet, włożył do magazynku jeden nabój i po załadowaniu położył na stole. – Masz 10 minut – rzucił na odchodne i wyszedł. Gdy po umówionym czasie oficerowie nie usłyszeli wystrzału, weszli do celi ponownie. Pistolet leżał tam, gdzie zostawił go Eicke, a Röhm wstał i próbował zaprotestować. Nie zdążył. Dwa strzały zwaliły go na krzesło. Gdy z klatki piersiowej sączyła się krew, szeptał jeszcze, konając: „Mein Führer, mein Führer...”. W tym samym czasie trwały egzekucje jego towarzyszy z SA. W noc długich noży, jak ową masakrę nazwali po latach historycy, Hitler ostatecznie utorował sobie drogę do despotycznych rządów. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że ofiarą jego szaleństwa padną miliony ludzi na całym świecie. Szorstka przyjaźń Konflikt pomiędzy Hitlerem a SA narastał powoli i w rzeczywistości nigdy nie był prowadzony otwarcie. Masakra, do której doszło 85 lat temu w III Rzeszy, była wynikiem chorobliwej ambicji ludzi na najwyższych szczeblach władzy: Hitlera, który chciał rządzić samodzielnie, Röhma, który chciał uczynić z SA główną siłę militarną Niemiec, oraz Himmlera i Heydricha, którzy w politycznej przepychance chcieli pozbyć się konkurenta w dostępie do ucha Führera. Oddziały Szturmowe SA (Sturmabteilungen) powstały w 1921 r. i towarzyszyły Hitlerowi w jego politycznej karierze od samego początku. Jak nazwa wskazywała, była to jednostka paramilitarna, a jej celem była ochrona partii narodowosocjalistycznej i jej członków. Brunatne koszule, jak powszechnie nazywano szturmowców, oficjalnie odpowiadały za bezpieczeństwo NSDAP, w rzeczywistości jednak byli to zwykli bojówkarze, którzy stosowali terror wobec przeciwników politycznych partii. Sam Hitler stwierdził, że szturmowcy najlepiej nadają się do „rozwieszania plakatów wyborczych, robienia porządków za pomocą kastetów oraz organizowania propagandowych marszów w celu zaimponowania uwielbiającym dyscyplinę Niemcom”. Na czele formacji stał Ernst Röhm, weteran Wielkiej Wojny, odznaczony dwoma Krzyżami Żelaznymi. Hitlera poznał w roku 1919 i polubił od pierwszego spotkania. Połączyły ich wspólna nienawiść do bolszewików i rozgoryczenie po przegranej Niemiec w wojnie. Röhm szybko wstąpił do NSDAP, a dwa lata po powstaniu partii stanął na czele jej zbrojnego ramienia – bojówek SA. Trudno nie odnieść wrażenia, że panowie darzyli się przyjaźnią, o czym świadczy fakt, że Röhm jako jeden z nielicznych był z Hitlerem na „ty”. Relacje między nimi nie były jednak łatwe. Polityka, która cementowała ich znajomość, często stawała na drodze ich przyjaźni. Po raz pierwszy pod koniec 1923 r., tuż przed sławetnym puczem monachijskim. Hitler chciał, by SA były w pełni podporządkowane partii, jednak zupełnie inaczej widział to Röhm, który pragnął ich niezależności. W efekcie Hitler odsunął go od kierowania formacją jeszcze przed wybuchem puczu. W kwietniu 1924 roku, po wyjściu z więzienia w Landsbergu, nadal nie mógł z nim dojść do porozumienia, wobec czego były szef SA znalazł się niemal poza ruchem nazistowskim. To wszystko spowodowało, że Röhm postanowił wziąć urlop od polityki i w 1925 r. wyjechał do Boliwii, gdzie służył jako instruktor wojskowy. W tym czasie dowództwo nad SA objął Franz Pfeffer von Salomon, od którego Hitler wymagał całkowitego oddania. I tu z czasem pojawił się problem, bo choć von Salomon był lojalny, to nie miał posłuchu wśród podwładnych. Wystarczyło niespełna pięć lat, by Hitler zaczął żałować swojej decyzji. W 1931 r. SA były stosującą przemoc organizacją, której brakowało dyscypliny. Powszechne były bunty i jawne okazywanie niezadowolenia w stosunku do przywódcy NSDAP. Z powodu braku zaufania do szturmowców Hitler zaczął faworyzować SS, drugie zbrojne ramię partii. Röhm, choć trudny do sterowania, był mu potrzebny, głównie ze względu na posłuch, jaki miał wśród członków SA, dlatego w październiku 1931 r. Führer ponownie uczynił go przywódcą tej formacji. Choć Röhm wspierał Hitlera w jego bezwzględnym parciu do władzy, wkrótce znów miał nadejść czas, w którym polityczne wizje obydwu panów zaczęły się rozmijać. Datą graniczną konfliktu był 1933 r. i zwycięskie dla NSDAP wybory. Hitler jako kanclerz szybko dostrzegł balast, jaki niesie ze sobą SA. W świadomości przeciętnego Niemca bojówki kojarzyły się z przemocą i terrorem, a taki wizerunek partii ciążył. Z przesłaniem NSDAP nie współgrał też styl życia dowódcy szturmowców, który nie krył się ze swoim homoseksualizmem. Röhm miał nawet przekonywać podwładnych, że dla nazistów homoseksualizm powinien być normą jako prawdziwie męska miłość między wojownikami. Na początku 1934 roku SA liczyły 3,2 mln członków, a wśród nich było wiele osób, którym nie podobał się sposób sprawowania władzy przez Hitlera. Triumfowało poczucie rozgoryczenia. Szturmowcy byli specjalistami od brudnej roboty. Podczas gdy Hitler uwodził tłumy hipnotyzującymi przemówieniami, brunatne koszule biły tych, którzy próbowali zadawać mu niewygodne pytania. Pacyfikowali socjalistów i komunistów oraz prześladowali Żydów. Porywali przeciwników politycznych i zamęczali ich torturami w ukrytych katowniach. A teraz czuli, że przestają być potrzebni. Röhm nie ukrywał, że chciałby, aby SA zastąpiły znienawidzoną przez niego Reichswehrę w funkcji armii Rzeszy. To była jego największa polityczna ambicja. 28 lutego 1934 r. w obecności najważniejszych generałów Hitler nie tylko mu odmówił, ale wręcz nakazał, by SA w sprawach obrony narodowej były podporządkowane armii. Röhm przełknął gorycz porażki, ale nie starał się kryć niezadowolenia. Pozwolił sobie nawet na niewybredną uwagę pod adresem Hitlera, gdy ten wyszedł już z sali. „Wszystko, co mówi ten śmieszny kapral, nic nie znaczy. Nie mam najmniejszego zamiaru dotrzymać tej umowy. Hitler jest zdrajcą, i to on powinien udać się na spoczynek” – oznajmił, popijając szampana. Tym samym, jak pisze Daniel Siemens w książce „Szturmowcy”, doszło do ponownego zderzenia polityki niezależności SA propagowanej przez Röhma i koncepcji SA kontrolowanych przez partię, za którą opowiadał się Hitler. „Różnica polegała na tym, że w 1934 r. nie był to już spór niszowej partyjki z jej paramilitarnym skrzydłem, ale konflikt rozgrywający się w samym centrum ogólnonarodowej polityki. Uczestniczyło w nim więcej poważniejszych graczy, a gra toczyła się o wysokie stawki” – pisze Siemens. Polityczne kalkulacje Pozycja Ernsta Röhma była zbyt silna, by można ją było lekceważyć. Nie dało się go też tak po prostu odwołać ze stanowiska, bo mogło to wywołać rebelię, której Hitler starał się zapobiec. Poza tym dowódca szturmowców wiedział zbyt wiele, by można było zaryzykować skandal. Napięciu między Hitlerem a Röhmem z uwagą przyglądało się za to kierownictwo SS. W pewnym sensie organizacja kierowana przez Heinricha Himmlera była dzieckiem tego konfliktu. Hitler cenił sobie lojalność Himmlera, tym bardziej że na początku roku 1934 SS były w stanie zagrozić brunatnym koszulom. Himmler i Röhm byli więc dla siebie naturalnymi rywalami. I to właśnie tej siły dawny przyjaciel Führera nie docenił najbardziej. Od kwietnia 1934 roku funkcjonariusze SS zaczęli gromadzić materiały obciążające Röhma. Dziś wiemy, że znaczna część z nich została sfabrykowana przez zimnego i ambitnego zastępcę Himmlera – Reinharda Heydricha. Hitlera utwierdzano w przekonaniu, że Röhm planuje pucz, który ma odsunąć go od władzy. Historycy do dziś się spierają, czy kanclerz wierzył w te doniesienia, czy działał z pełnym wyrachowaniem i wykorzystał je do pozbycia się przeciwnika. W każdym razie klamka zapadła. W czerwcu 1934 roku Röhm i Hitler oficjalnie doszli do porozumienia, z którego wynikało, że wszyscy członkowie SA udadzą się na miesięczny urlop. W rzeczywistości Himmler i Heydrich już pracowali nad listą osób do eliminacji. Z rozkazu Hitlera kierownictwo SA miało zgromadzić się 30 czerwca o godz. 11 w hotelu Hanselbauer w Bad Wiessee. Röhm przyjął tę wiadomość z entuzjazmem. Był przekonany, że Führer dąży do wypracowania porozumienia. Nie miał pojęcia, że jest to część operacji, która przejdzie do historii jako noc długich noży – największa czystka polityczna w łonie nazistowskiego ruchu. Hitler pojawił się w Monachium już o czwartej rano. Osobiście nadzorował aresztowanie dwóch tamtejszych przywódców SA – Augusta Schneidhubera i Wilhelma Schmida. Zwymyślał ich od zdrajców i zrywając z ich mundurów epolety, krzyczał, że będą rozstrzelani. Kolejnym punktem był hotel Hanselbauer, gdzie po szóstej rano aresztowano samego Röhma. Z relacji Alfreda Rosenberga, który był świadkiem tego zdarzenia, wiemy, że dowódca SA był kompletnie zaskoczony. „Hitler z impetem otworzył drzwi, dopadł leżącego w łóżku Röhma, złapał go za gardło i wrzasnął: »Jesteś aresztowany, ty świnio!«. Wtedy przekazał zdrajcę SS. Z początku Röhm odmówił ubrania się, ale wtedy esesman rzucił mu w twarz ubrania, aż ten zgodził się je nałożyć. W pokoju obok znaleźli młodych mężczyzn, którzy oddawali się aktom homoseksualnym. – I to są ci, którzy chcą być przywódcami Niemiec – powiedział Hitler, trzęsąc się” – pisał Rosenberg w swoim pamiętniku. Masowe aresztowania trwały cały dzień w wielu miastach Rzeszy. W Berlinie do siedziby SA żołnierze wkroczyli ok. Przywódców wyprowadzono z podniesionymi rękami, a następnie wywieziono do dawnej Akademii Kadetów w Berlinie-Lichterfelde. Mieszkańcy Berlina z niepokojem obserwowali wzmożony ruch uzbrojonych żołnierzy na ulicach. Pierwsze informacje o akcji berlińczycy otrzymali po południu 30 czerwca w dzienniku „Nachtausgabe”. W nagłówku donoszono: „Röhm wyrzucony z partii i SA”. Także „BZ am Mittag”, pismo popierające politykę nazistów, opublikowało bezpłatne informacje w postaci lakonicznego oświadczenia Hitlera: „Usunąłem dziś szefa sztabu Röhma z jego pozycji w partii i SA”. Egzekucji dokonywano niemal natychmiast. Oficjalnie rozstrzelano 90 osób, jednak według różnych źródeł zabitych mogło być nawet 400. Göring, Himmler i Heydrich skorzystali z okazji, by wyeliminować niepożądanych przeciwników. Wśród zamordowanych oponentów, prócz samego Röhma, znaleźli się były kanclerz gen. Kurt von Schleicher i jego żona, były szef Abwehry gen. Ferdinand von Bredow, były szef policji pruskiej Erich Klausener oraz były komisarz bawarski Gregor Strasser. Hitler wykorzystał czystkę w SA, by pozbyć się niewygodnych działaczy, którzy mogliby stanąć na jego drodze do władzy. Naziści błyskawicznie przeszli nad tymi wydarzeniami do porządku dziennego. Już 3 lipca zalegalizowali dokonany mord, wydając uchwałę „Prawo odnośnie do środków samoobrony państwa”. Składała się z jednego artykułu, stwierdzającego, że podjęte środki były „legalną samoobroną państwa”. Hitler poinformował opinię publiczną o czystce 13 lipca, stwierdzając: „Jeśli ktokolwiek wypomni mi to, pytając, dlaczego nie odwołałem się do zwykłych sądów, oto co powiem: W tej godzinie byłem odpowiedzialny za los narodu niemieckiego, a przez to stałem się sędzią najwyższym tego ludu”. Czy historia potoczyłaby się inaczej, gdyby nie noc długich noży? Możliwe. Bardzo prawdopodobne, że Hitler nie utrzymałby się u władzy do roku 1939, a sama III Rzesza pogrążyłaby się w wojnie domowej między zwolennikami SA i SS. Choć 100-tysięczna armia popierała NSDAP, równie dobrze na czele partii mógłby stanąć sam Heinrich Himmler, który był znacznie bardziej ugodowy niż Hitler. W takiej sytuacji do wojny wcale nie musiałoby dojść. Jednak tego nie dowiemy się nigdy, bo to właśnie mord polityczny z 30 czerwca 1934 r. uruchomił lawinę zdarzeń, które później odczuł cały świat. Ostatnio na portalu „Rzeczpospolitej” Rafał Ziemkiewicz i Piotr Semka z publicystycznym zacięciem wywołali temat, z którym właściwie dotąd nie rozprawili się jeszcze historycy. Chodzi o kurs, jaki powinna była wziąć Polska przed i w czasie II wojny światowej. W PRL komuniści i spolegliwi im dziejopisarze pisali najpierw o dialektyce dziejów, wiodącej do komunistycznego raju przez sojusz ze Związkiem Sowieckim, a po 1956 r. starali się wykazać, że walka z Hitlerem przy boku Stalina była polską racją stanu. Na emigracji pocieszano się, że przynajmniej RP znalazła się po stronie zwycięskiej koalicji, chociaż alianci nas zdradzili. Od tego chóru odstawał Józef Mackiewicz, który Sowietów uważał za groźniejszych wrogów ludzkości niż nazistów. Zmarły niedawno prof. Paweł Wieczorkiewicz pisał wręcz, że Polska powinna była iść z Berlinem na Moskwę. To zresztą przedwojenne postulaty konserwatysty Adolfa Bocheńskiego. Większość współczesnych historyków jednak raczej potwierdza słuszność udziału w koalicji antyniemieckiej. [srodtytul]Czego nie zrobiono [/srodtytul] Co robiła Polska w międzywojniu? Najpierw prowadziła politykę równowagi. Polityka ta niesłusznie zakładała, że dwóch wrogów RP: Sowieci i Niemcy – pozostaną na nieprzyjacielskiej stopie zawsze. Gdy nadzieje te się rozsypały, Warszawa oparła się syreniemu śpiewowi Berlina, który wszedł w pakt sojuszniczy z Moskwą, a potem wspólnie w 1939 r. dokonali inwazji i rozbioru RP. Rząd RP na uchodźctwie operował pod batutą aliancką i na losy Polski większego wpływu nie miał. Decydował głównie Stalin, który zwyciężył Hitlera, i dlatego – za alianckim przyzwoleniem - nasz kraj na niemal pół wieku znalazł się pod sowiecką okupacją, która trwała aż do wyjścia armii sowieckiej z terytorium RP w 1993. Co mogła zrobić Polska przed i podczas wojny? Jej samodzielna rola właściwie skończyła się w chwili wybuchu wojny. Kluczem była więc gra dyplomatyczna przed 1939 r. Ponieważ Polska zyskała na ładzie wersalskim ustanowionym po I wojnie światowej, logika dyktowała, że powinna tego ładu strzec. Z jednej strony oznaczało to przede wszystkim regionalne przyjaźnie z krajami, które też zyskały na traktacie wersalskim oraz z mocarstwami, które ten ład ustanowiły. Z drugiej strony oznaczało to konieczność przeciwdziałania rewizjonistycznym wysiłkom państw, które uważały się za poszkodowane przez pokój w Wersalu (przede wszystkim Niemcom) oraz krajom, które z innych powodów chciały doprowadzić do obalenia porządku powojennego (rewolucyjny Związek Sowiecki). W pierwszym rzędzie, na poziomie ogólnoeuropejskim, Polska powinna była trzymać się blisko Francji i Wielkiej Brytanii. Tak czyniła na początku lat 20. i pod koniec 30. W międzyczasie prowadziła politykę samodzielną, którą szumnie nazwano „mocarstwową.” Polska miała wtedy dość przyjazne stosunki z Włochami. Faszystowskie państwo do późnych lat 30. uchodziło za przeciwwagę narodowosocjalistycznych Niemiec, szczególnie w sprawie austriackiej. Natomiast fałszywa jest teza, wspierana przez propagandę komunistyczną, że RP przyjaźniła się wtedy mocno z Niemcami. Prawdą natomiast jest, że dojście Hitlera do władzy stonowało żarłoczny rewizjonizm Berlina wobec Warszawy, a w tym ataki medialne oraz wojnę gospodarczą. Paradoksalnie III Rzesza do 1939 r. zachowywała się sympatyczniej wobec RP niż liberalno-demokratyczna Republika Weimarska. Hitlerowi chodziło naturalnie o pozyskanie piłsudczyków do wojny z Sowietami. W każdym razie na poziomie ogólnoeuropejskim RP nie udało się osiągnąć pro-wersalskiej synchronizacji. A lokalnie? Lokalnie Polska powinna stawiać na przyjaźń z Czechosłowacją, Rumunią i Jugosławią. To wymagało zachowanie wstrzemięźliwości w stosunku do Węgier i Bułgarii. Tak nie było. Warszawa miała wyśmienite stosunki z Budapesztem, raczej dobre z Bukaresztem, poprawne z Belgradem, ale fatalne z Pragą. Tutaj też brak było zgrania naszej polityki zagranicznej z prowersalskim celem nadrzędnym. [srodtytul]Komunizm dobrze rozpoznany [/srodtytul] Co powinien zrobić rząd sanacyjny w latach 30.? Wtedy można już było w pełni ocenić komunizm, ale – jeszcze nie narodowy socjalizm. W Polsce żywe były wspomnienia rewolucji bolszewickiej, czerwonego terroru i inwazji sowieckiej na nasz kraj, również władze oraz elity posiadały wiedzę o praktyce komunizmu pod rządami Lenina i Stalina. Władze polskie stale miały do czynienia z bolszewicką dywersją wewnętrzną. W latach 20. Kresy Wschodnie były płonącym pograniczem. Potem jaczejki komunistyczne dopuszczały się aktów terroru na terenie całego kraju. Ponadto komuniści starali się wyzyskać wielki kryzys, aby doprowadzić do strajków i zamieszek w kraju, co przemieniłoby się w rewolucję bolszewicką. Komuniści po prostu chcieli zniszczyć Polskę. W końcu przez cały okres międzywojenny Komunistyczna Partia Polski postulowała włączenie Śląska, Pomorza i Wielkopolski do Niemiec, a reszty ziem RP – do Związku Sowieckiego. Poza tym wiadomo było, jak wyglądały rządy komunistów w ZSRS. Władze RP dostawały liczne raporty wywiadowcze i meldunki dyplomatyczne dotyczące powszechnej biedy i terroru w Sowdepii. Wiedziano bardzo dobrze nie tylko o rzezi Polaków (szacuje się, że przez 20 lat bolszewizmu zginęło około 300 tysięcy Polaków), ale również podobnie ludobójczego traktowania wszystkich innych homines sovietici. Powszechną wiedzą wśród elit w Polsce było to, że w czasie kolektywizacji rolnictwa zginęło około 15 milionów ludzi, a dalsze miliony wymordowano w Wielkiej Czystce: zostali rozstrzelani bądź zakatowani pracą niewolniczą w Gułagu. O powszechności sowieckiego terroru pisała prasa i powstawały na ten temat dzieła naukowe. Rozpisywano się też szeroko o sowieckiej dywersji na całym świecie, o próbach wywoływania rewolucji, obietnicach narzucenia komunizmu. Szczególnie szerokim echem odbiła się w Polsce wojna w Hiszpanii – z rzeziami księży i zakonnic, profanacjami kościołów i masowymi egzekucjami tradycyjnych elit, co również przypisywano Stalinowi (choć był za to tylko częściowo odpowiedzialny). Czyli z ówczesnej wiedzy o systemie komunistycznym wynikało, że za żadną cenę nie można było dopuścić do władzy zwolenników tego systemu. Sowiecka polityka dwuliniowa – z jednej strony popierania komunistycznej dywersji wewnętrznej w krajach ościennych, a z drugiej utrzymywanie pozornie poprawnych stosunków handlowych i wymiany kulturalnej w celach propagandowych – sugerowała wyraźnie, że Kremlowi nie można ufać jako ewentualnemu sojusznikowi. Zakulisowe zabiegi Moskwy, aby wplątać Warszawę w rozbiory państw bałtyckich również podważały wiarygodność ZSRS. W polityce zagranicznej RP oznaczało to obronną i wrogą neutralność w stosunku do Sowietów. [srodtytul]Niemcy bezpieczniejsi [/srodtytul] Tymczasem o III Rzeszy wiadomo było, że jest to państwo wychodzące z kryzysu, cieszące się coraz większą prosperity, o ograniczonym terrorze (do 1939 r. ofiar Hitlera były dziesiątki tysięcy, a nie miliony jak w ZSRS). Jak wspominaliśmy, Hitler stonował antypolską propagandę, a Berlin hołubił Warszawę. I niemieckie żądania wobec RP, według nazistowskich standardów, były raczej ograniczone: „tylko” tzw. korytarz. Niemcy jednoznacznie prosili Polskę o przystąpienie do Paktu Antykominternowskiego. Podkreślali, że udział Polaków był sine qua non sukcesu ekspedycji na Sowiety. To wszystko sugerowało, że Niemcy mogą być bezpieczniejszym partnerem Polski, a Warszawa może więcej ugrać w Berlinie. Co by było, gdyby Polska odwróciła się od przymierza z Zachodem i została sojusznikiem Niemiec? Na krótką metę uniknęłaby zniszczenia państwa, a więc Auschwitz, Palmir, Katynia, oraz deportacji na Sybir (także przesiedleń z Kresów Zachodnich do Polski centralnej i masowych egzekucji na Pomorzu i Wielkopolsce). Holocaust nie miałby miejsca na terytorium II RP. Ale Polska pozostawałaby satelitą III Rzeszy. Stopień niezależności każdego z niemieckich satelit zależał od kilku czynników. Po pierwsze im bardziej ochoczo dany satelita przystawał na koalicję pod batutą Niemiec, tym bardziej mógł liczyć na wyrozumiałość Berlina. Po drugie, im bardziej rządy takiego satelity były zdominowane przez konserwatystów, tym bardziej starały się prowadzić własną politykę. Udział radykalnych nacjonalistów we władzach oznaczał zwykle większą spolegliwość wobec Berlina. Po trzecie, stopień zależności od Niemiec zależał od liczby wojsk i policji niemieckiej stacjonujących na terytorium danego satelity oraz warunków ich pobytu. Najlepiej prześledzić to na podstawie stosunku każdego z satelit do eksterminacji Żydów. [srodtytul]Holokaust poza Polską? [/srodtytul] Francja, Belgia, Holandia i Norwegia – głównie rękoma rządów kolaboracyjnych i własnych sił policyjnych – sprawnie dostarczyły ludność żydowską do deportacji. Chlubnym wyjątkiem była Dania. Tam czynnikiem determinującym była zaskakująca łagodność Niemców; niechęć koalicyjnego rządu kolaboranckiego i wielu jego urzędników do udziału w deportacjach ( policjanci duńscy odmawiali wypełnienia rozkazów o aresztowaniu); mały procent ludności żydowskiej w stosunku do duńskiej populacji chrześcjańskiej; oraz łapówki, za które rybacy zgodzili się przerzucić prawie wszystkich duńskich Żydów do Szwecji. Bułgaria, gdzie rządzili monarchiści, odmówiła wydania Żydów. Rumunia sama brała udział w eksterminacji swoich obywateli żydowskiego pochodzenia, ale tylko na ziemiach wcześniej zabranych przez Sowietów. Żydów z Rumunii środkowej i zachodniej rząd – po pozbyciu się elementów ultranacjonalistycznych – raczej chronił. Na Słowacji radykalni nacjonaliści wydali większość Żydów Niemcom. W Chorwacji znajdująca się u władzy podobna orientacja nacjonal-rewolucyjna (ustasze) wręcz zapłaciła nazistom za transport i eksterminację ludności żydowskiej (i sama brała do pewnego stopnia udział w zabijaniu Żydów). Na Węgrzech Żydów chronili konserwatywni monarchiści aż do marca 1944, kiedy po niemieckiej inwazji zezwolono na deportacje, ale już w lecie je zatrzymano. Antysemickie ludobójstwo osiągnęło apogeum dopiero jesienią, gdy konserwatystów odsunęli od władzy narodowi radykałowie przy pomocy Berlina. Jak byłoby w Polsce? Trudno powiedzieć. Jeśli rząd RP chciałby utrzymać jak najwięcej niezależności, to musiałby targować się z Niemcami o każdej sprawie dotyczącej suwerenności kraju. Naturalnie Wehrmacht musiałby mieć prawo tranzytu przez Polskę. Ale ani wojsko, ani tym bardziej policja niemiecka, nie mogłyby działać samopas. Rząd RP (idąc za analogią rumuńską, bułgarską i węgierską) musiałby bronić wszystkich obywateli polskich przed ingerencją Berlina. Także Żydów. Nawet antyżydowsko nastawieni piłsudczycy nie mogliby pozwolić na tolerowanie samowolnej polityki niemieckiej w stosunku do ludności wyznania mojżeszowego. Oznaczałoby to konieczność sprytnego sabotowania niemieckich próśb, nacisków i poleceń dotyczących deportacji Żydów. Czy sanacja by wytrwała? Bardzo prawdopodobne. W każdym razie obozów śmierci w Polsce by nie było. Najpewniej nie byłoby także gett. Najprawdopodobniej byłaby dyskryminacja i rozmaite formy prześladowania ludności żydowskiej, ale nie byłoby eksterminacji. Gdyby piłsudczycy OZN-owi dokooptowali do rządu narodowych radykałów, to presja na „rozwiązanie kwestii żydowskiej” rękami Niemców by wzrosła. Być może lokalnie wystąpiłyby przypadki przemocy ze śmiercią włącznie. W każdym razie nie można wykluczyć, że taki teoretyczny rząd kolaboracyjny w Warszawie zdecydowałby się na deportację przynajmniej części ludności żydowskiej „na Wschód” – powiedzmy Żydów niezasymilowanych. Musimy pamiętać, że w tamtym czasie w Europie – odmiennie niż dziś – dominowała zasada prymatu praw większości narodowych nad mniejszościami. Jeśli taki teoretyczny kolaboracyjny rząd polski zdecydowałby, że lepiej jest poświęcić mniejszość, by ocalić od cierpień większość, to tak by się pewnie stało. Byłoby to straszne i niechrześcjańskie. Nie wchodzimy tu jednak w moralny wymiar dramatu, lecz rozważamy możliwości manewru władz RP w okresie największego przełomu dziejowego czasów nowoczesnych, jakim była II wojna światowa. [srodtytul]Można było się poddać [/srodtytul] Trudno się spodziewać, że postawa Polski – jako sojusznika III Rzeszy – różniłaby się znacznie od postawy innych satelitów. Jej los po zwycięstwie Hitlera byłby podobny. Albo rasistowski rewolucjonista Hitler wprowadziłby siłą swoją aryjską utopię, co oznaczałoby częściową eksterminację elit. Albo Niemcy stanęłyby na czele Zjednoczonej Europy zorganizowanej wedle modły narodowo-socjalistycznej, gdzie – po przesiedleniu mniejszości – nie byłoby miejsca na Żydów, Cyganów i innych „bezpaństwowców”. Czy to wszystko znaczy, że Polska powinna była iść z Hitlerem? Nie, to tylko sugeruje, że pozornie bezpieczniej było związać się z Niemcami na krótką metę. Ale nie znaczy też, że trzeba było tak zrobić. Można było jeszcze naśladować Czechosłowację. Zamiast kolaborować jak Rumunia, Węgry i Bułgaria, Praga poddała się Berlinowi i dobrze na tym wyszła. Niemcy traktowali Czechów raczej łagodnie (oprócz czeskich Żydów naturalnie). Podczas gdy czechosłowacki rząd znalazł się na uchodźctwie i dzielnie walczył po stronie aliantów, urzędnicy i ludność czeska przykładnie kolaborowali i nie sprawiali za wielkich kłopotów III Rzeszy. W rezultacie ich los był podobny do losu Polaków – tylko, że sami Czesi głosowali na komunistów i sami się Stalinowi oddali (tak jak przedtem Hitlerowi). Elity czeskie poprawnie oceniły stosunek sił za każdym razem i wykalkulowały, że nie ma sensu stawiać oporu. Takiej kalkulacji nie potrafili przeprowadzić spadkobiercy Józefa Piłsudskiego, ani ich przeciwnicy z endecji i innych orientacji niepodległościowych. Rezultat był jednak taki sam: klęska i pół wieku niewoli. [ramka]Autor jest dziekanem i profesorem historii w The Institute of World Politics w Waszyngtonie. Autor „Żydzi i Polacy 1918 – 1955. Współistnienie, Zagłada, komunizm”, „Po Zagładzie. Stosunki polsko-żydowskie 1944 – 1947”. Otrzymał Nagrodę im. Józefa Mackiewicza za książkę „Ejszyszki”. W 2005 r. mianowany przez prezydenta USA członkiem Amerykańskiej Rady Upamiętniania Holocaustu (US Holocaust Memorial Council). [/ramka]

przy stole z hitlerem opinie